wtorek, 31 stycznia 2017

Od Rancoma

Spacerowałem sobie spokojnie przez górskie tereny. W oddali widniał ogromny las Za nim widziałem jakieś miasto, może ruiny. Może to wataha? Nieważne, i tak tam nie zostanę. Odpowiada mi tak jak jest. Gdzieniegdzie zostawiałem po sobie mały ślad Chaosu. Uwielbiałem robić Chaos. Moje życie toczyło się nie za ciekawie, chociaż wreszcie byłem wolny. Co jakiś czas napotykałem wielkie watahy, czasami zostawałem na krótko, czasami brałem jedzenie i odchodziłem. Często natykałem się również na samotne wilki, szukające schronienia. Zawsze pomagałem, mówiłem, gdzie i za jaki czas może spotkać watahę. Przyzwyczaiłem się do takiego stanu rzeczy. Wędrówka, nudy i odrobina Chaosu. Dochodziłem powoli do widniejącego przede mną lasu, od jakiegoś czasu spowitego gęstą, srebrzystą mgłą. Nogi bolały mnie już trochę, brakowało mi sił na dłuższy marsz na przełomie zimy i wiosny. Wszystko teraz topniało, w około leżała mokra breja, kiedyś będąca śniegiem. Postanowiłem dobrnąć do lasu i odpocząć w cieniu drzew, gdzie jeszcze nie leżały zwały stopionego śniegu. Kiedy w końcu znalazłem się pod koronami drzew, padłem na runo i sięgnąłem do toby z jedzeniem. wyciągnąłem resztki suszonego mięsa owiniętego w niesmaczne, ale regenerujące liście. Ugryzłem kęs. Na początku całkiem mi smakowało, bo byłem głodny i wycieńczony, ale potem miałem ochotę pluć tym świństwem na ziemię. Postanowiłem zostać tu około godziny, a potem ruszać dalej. Po krótkiej przerwie ruszyłem dalej. Przez 2 godziny szedłem dziarsko przez las, następnie już tylko się wlokłem. Kiedy miałem chwilę kryzysu przysiągłem sobie tak : Następna wataha, jaka udzieli mi pomocy będzie miała nowego członka... Przyrzeczenia. Składałem jej jak najrzadziej można. Ale teraz nie miałem wyboru. Sami wiecie jak jest z obietnicami. Jak ich nie dotrzymujesz to koniec z zaufaniem. Kończyny miałem zdrętwiałe, kiedy doszedłem do wniosku, że pora coś znaleźć. Położyłem się, zjadłem ostatni kawałek mięsa i już bez odpoczynku pobiegłem przed siebie. W pewnej chwili ktoś rzucił się za mną. Przystanąłem zaskoczony. Potem na mój pysk wkradł się litościwy i złośliwy uśmieszek. Na ziemi leżała brudna wadera, z szarymi skrzydłami.
- Oj, uważaj, bo się pobrudzisz.... - rzuciłem sarkastycznie.
- I tak będę czystsza od ciebie. - odparowała. Nie zrobiło to na mnie większego wrażenia.
- Jak chcesz powalić biegnącego, rzuć się na niego wcześniej, skarbie.
- A co to ma do naszej rozmowy? - podniosła głos.
- Nic. Po za tym ta " rozmowa " to były tylko dwa zdania, złotko. Nie unoś się tak.
- Nie mów do mnie złotko głąbie! - za kogo ona się uważała. Za alfę wielkiej watahy?
- Hej, hej, od kiedy słucham rozkazów takich milusich waderek jak ty, złotko? - wilczyca chyba próbowała zabić mnie spojrzeniem, ale co najmniej jej się to nie udało.
- Czego tu szukasz? - zapytała już trochę mniej agresywnie.
- Nie twoja sprawa, moja kochana. Nie powinnaś interesować się sprawami starszych.
- Skąd wiesz ile mam lat?!
- Nie wiem, ale wyglądasz co najwyżej na trzy i pół. Ja mam cztery.
- Trzy... - odpowiedziała zmieszana. Uśmiechnąłem się tryumfalnie. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie. O czy wadery były niebieskie, ona cała, zaś szara.
- Należysz do jakiejś watahy? - spytała.
- Nie, ale szukam kogoś, kto byłby skłonny mnie przyjąć.
- Może chciałbyś... - zawiesiła się na chwilę. - ...eeeee... dołączyć do Watahy Srebrzystej Mgły?
- Czemu nie?
Odeszliśmy razem w stronę centrum watahy. Silevera od razu zaczęła gadać o alfie i wyjaśniać mi zasady.
***

Zobaczyłem Feroxa, o którym przez cały czas trajkotała Silevera.
- No, to gdzie cała reszta członków? - spytałem z ciekawością.
- Sęk w tym, że nie ma żadnej reszty.

Silevera? Albo Ferox