- Kto śmiał mnie rzucić - ryknęła, bo to chyba była wadera. Spojrzała się w moją stronę, ale ja siedziałam ukryta w krzakach. Zaczęła lecieć dalej. Kolejny kamień powędrował, ale tym razem walnął ją w głowę, chyba się wściekła.
- Pokarz się głupie stworzenie - położyła waderę na wysepce na środku wyspy na jeziorze lecieć w moją stronę. Widziała, mnie czułam to. Zaczęłam biec w stronę gór. Stwór podążał za mną.
- Zatrzymaj się głupcze - zaczęła się śmiać - nie masz szans mnie pokonać. Biegłam tak z 3 godziny, a stwór nie był w ogóle zmęczony. Ciągle myślałam o waderze na wyspie.
- I tak cię dorwę - powiedziała. Chyba zaczęło się jej to nudzić, ale nie odpuszczała. Upadłam. Stwór podleciał do mnie i zaatakował. Krew zaczęła lać się z mojego boku. Nie miałam już siły, ale miałam plan. Resztkami mocy udało mi się wyczarować głaz, który przygniótł skrzydło stwora. Zatrzyma ją to na trochę, ale i tak się uwolni, jest zbyt silna. Biegłam w stronę przeciwną do watahy, by ją zmylić. Gdy mnie już nie było widać, zawróciłam w stronę watahy, robiąc przy tym duży łuk. Wlokłam się. Stanęłam przed jeziorem. Dam radę, dopłynę do niej. Zaczęłam płynąć. Ledwo udawało mi się podnieść głowę. Zauważyłam waderę, nadal leżała. Może już nie żyła. Dopłynęłam do brzegu i padłam.
Silevera?