piątek, 24 marca 2017

Od Silevery

Leciałam przed siebie. Nie chcę nic widzieć, ani słyszeć. A jednak, słyszałam śpiew ptaków, szum wiatru. Zamknęłam oczy po czym wzbiłam się wyżej. Otworzyłam je i zobaczyła piękny widok. Na ziemi nie można go było zobaczyć, ponieważ nocne niebo zakrywały chmury. Nad moją głową błyszczały miliardy gwiazd, a każda piękniej od drugiej. Zaparło mi dech w piersiach. Naprawdę, jest już późno i muszę wracać. Obowiązki czekają. Złożyłam skrzydła i zaczęłam spadać. Wpadłam w warstwę chmur, rozmywając ją lekko. Metr nad ziemią rozłożyłam skrzydła. Przede mną było jeziorko. Złożyłam odpowiednio łapy, po czym zaczęłam lądować. Ostatnio coś mi nie szło więc mogę mieć małe problemy. Moje łapy dotykały powierzchni wody, którą zaczęłam lekko rozchlapywać. Płynnie z jeziora przeskoczyłam na ląd. Ktoś zaczął mi klaskać. Odwróciłam się w jego stronę. Zamarłam z przerażenia. Tam stała moja matka. Jak zwykle na jej pysku malował się demoniczny uśmiech. Przełknęłam ślinę. Chciałam uciekać ale nie mogłam. Zaklęcie matki. Znałam je z dzieciństwa. Próbowałam zahipnotyzować Morgan, ale ona się na to uodporniła. Zawyłam na pomoc, ale ta po chwili cieniami zawiązała mi pysk.
- Ładnie to tak? - zapytała, robiąc dziwny wyraz twarzy. Zaczęła powoli do mnie podchodzić. Z mojego gardła wydobył się cichy jęk.
- Czyżby mój aniołek chciał coś powiedzieć? - spojrzała mi w oczy. Nienawidzę tego spojrzenia. Jej oczy był krwistoczerwone i błyszczały chęcią zemsty. Cienie na moim pysku rozmyły się.
- Matko, dlaczego to robisz? - po moim policzku spłynęła łza. Bałam się jej. Bałam się mojego brata, mojego ojca i innych demonów z watahy.
- NIE NAZYWAJ MNIE MATKĄ! - Morgan była wkurzona. Zaczęła podduszać mnie swymi cieniami.
- Pomocy! - krzyknęłam.
- A, a, a - wadera pokiwała placem (jeśli wilki mają palce). - Nikt cię nie uratuje! Nikt cię tu nie kocha.
- Ferox.. - wydyszałam.
-Ten laluś co tu dzisiaj latał? - prychnęła. - On nawet nie jest tobą zainteresowany.
- Ja... go... kocham... - szepnęłam. Morgan zaśmiała się złowieszczo.
- Tylko ci się tak wydaje. - wadera mocniej mnie poddusiła. Zaczęłam dyszeć. Każdy haust powietrza był teraz zbawieniem. Matka pozwoliła bym się ruszała. Chciałam odlecieć, więc rozłożyłam skrzydła i już miałam wzbić się w powietrze, ale moje skrzydła  spętały cienie. Upadłam na ziemię.
- No co? Aniołeczek nie ma już siły? - spojrzała mi w oczy. Całe moje ciało spętała cieniami po czym "odcięła" dopływ powietrza do moich płuc. Zaczęłam się dusić.
- Prosz...szę ni... nie rób tego. - wydyszałam.
- Ale dlaczego? - w moich uszach usłyszałam demoniczny śmiech. Powoli robiło mi się ciemno przed oczami. Widziałam jak Morgan rozwija swoje cieniste skrzydła. Wbiła pazury w mój grzbiet i wzbiła się w powietrze. Ostatnie co widziałam to jakiś wilk patrzący w moją stronę. Wiem, gdzie matka mnie zanosiła. Do domu. Domu mojej rodziny. Zemdlałam.

Ktoś słyszący wycie Silevery? Pomocy....