- Ładnie to tak? - zapytała, robiąc dziwny wyraz twarzy. Zaczęła powoli do mnie podchodzić. Z mojego gardła wydobył się cichy jęk.
- Czyżby mój aniołek chciał coś powiedzieć? - spojrzała mi w oczy. Nienawidzę tego spojrzenia. Jej oczy był krwistoczerwone i błyszczały chęcią zemsty. Cienie na moim pysku rozmyły się.
- Matko, dlaczego to robisz? - po moim policzku spłynęła łza. Bałam się jej. Bałam się mojego brata, mojego ojca i innych demonów z watahy.
- NIE NAZYWAJ MNIE MATKĄ! - Morgan była wkurzona. Zaczęła podduszać mnie swymi cieniami.
- Pomocy! - krzyknęłam.
- A, a, a - wadera pokiwała placem (jeśli wilki mają palce). - Nikt cię nie uratuje! Nikt cię tu nie kocha.
- Ferox.. - wydyszałam.
-Ten laluś co tu dzisiaj latał? - prychnęła. - On nawet nie jest tobą zainteresowany.
- Ja... go... kocham... - szepnęłam. Morgan zaśmiała się złowieszczo.
- Tylko ci się tak wydaje. - wadera mocniej mnie poddusiła. Zaczęłam dyszeć. Każdy haust powietrza był teraz zbawieniem. Matka pozwoliła bym się ruszała. Chciałam odlecieć, więc rozłożyłam skrzydła i już miałam wzbić się w powietrze, ale moje skrzydła spętały cienie. Upadłam na ziemię.
- No co? Aniołeczek nie ma już siły? - spojrzała mi w oczy. Całe moje ciało spętała cieniami po czym "odcięła" dopływ powietrza do moich płuc. Zaczęłam się dusić.
- Prosz...szę ni... nie rób tego. - wydyszałam.
- Ale dlaczego? - w moich uszach usłyszałam demoniczny śmiech. Powoli robiło mi się ciemno przed oczami. Widziałam jak Morgan rozwija swoje cieniste skrzydła. Wbiła pazury w mój grzbiet i wzbiła się w powietrze. Ostatnie co widziałam to jakiś wilk patrzący w moją stronę. Wiem, gdzie matka mnie zanosiła. Do domu. Domu mojej rodziny. Zemdlałam.
Ktoś słyszący wycie Silevery? Pomocy....