Wadera rzuciła mi tylko wymowne spojrzenie i prychnęła pod nosem.
- Śmieszny jesteś. To była próba zabójstwa, a nie pomocy.
- Ranisz mnie. Naprawdę chciałem pomóc. – w moim tonie można było wyczuć nutkę ironii.
Odkąd poznałem Azzai coraz częściej mam ochotę ją odwiedzać i jej dokuczać. Może to dlatego, że od dawna nie wchodziłem z nikim w głębsze relacje. A tu nagle zjawia się ona. Wadera której zawdzięczam chęć droczenia się i wyżywania psychicznym. Co do psychiki mam nadzieję, że ma silną, bo zabawa będzie mało satysfakcjonująca. Wielka byłaby szkoda, gdyby Szczurek wysiadł mi już trzeciego dnia. Przypatrzyłem się jej. Jej wzrok mówił sam za siebie. Wrażał: Spie*****j z mojej posesji. Jeszcze ją podręczę, i myślę, że na dzisiaj wystarczy. Jestem ciekawy jak długo wytrzyma.
- Mógłbyś proszę wyjść? – powiedziała przez zaciśnięte ze złości zęby.
- Czuję się niechciany – rzuciłem Azzie wymuszone, smutne spojrzenie.
- Masz bardzo dobre przeczucia, a teraz wyjdź za nim odgryzę ci narzędzie niedoszłej zbrodni.
- Oj, nie odgryzaj mi mojego ślicznego, puchatego ogonka. – momentalnie podniosłem ogon i zacząłem gładzić go łapkami.
- Zaraz zobaczysz moje możliwości, jeśli stąd nie wyjdziesz.
- Grozisz mi Szczurku? – zaśmiałem się.
- Tak. Można tak powiedzieć. A teraz wywalaj.
- Smutno mi teraz – zrobiłem najsmutniejszą minę jaką miałem – przecież nic ci nie robię.
- Wypad! I to w trybie natychmiastowym!
- Rety. Spokojnie, bo ci żyłka pęknie. – znalazłem się przy wyjściu z jaskini.
- No już. Opuszczamy lokal. – podeszła do mnie i zaczęła pchać mnie na zewnątrz.
- Oi nie pchaj mnie. – zmarszczyłem czoło.
- Muszę używać siły, bo słowa na ciebie nie działają – wadera pchała mnie coraz mocniej.
W końcu uniosłem się w powietrze, przez co Azzai upadła.
- I tak mam swoje zajęcia. Więc muszę się zbierać. Do zobaczenia Szczurku.
- Nara ci. Nie chcę cię już więcej widzieć! Pamiętaj o tym! – machała do mnie łapą na pożegnanie z szerokim usatysfakcjonowanym uśmiechem.
Azzai?