- WARU! - wydarła się moja matka. Wyzwoliła skrzydła i wzleciała w górę. Widać mój braciszek przesłał coś mamie telepatycznie. Morgan zaczęła pikować w moją stronę. Wylądowała tuż przed moim nosem.
- Twój brat zajmuję się tym lalusiem, a ja zajmę się tobą. - powiedziała z uśmiechem.
- Ferox! - po moich policzkach spłynęła łza. - Ferox...
- Twoje wołanie nic tu nie da. - powiedziała. - On cię nie słyszy... mogę ci go pokazać. Wadera wyczarowała coś w rodzaju lustra. Spojrzałam w nie. Zobaczyłam nie swoje odbicie, a postać Ferox'a. Miał dziwnie oklapniętą grzywkę, nie była już taka sama jak kiedyś tak jak ogon. Przy nim stał Waru. Uśmiechał się demonicznie z dziwnym słoikiem w łapie.
- No, dosyć się naoglądałaś, teraz idziemy dalej. - Morgan ponownie mnie pochwyciła. Kątem oka zobaczyłam otwierającą lekko oko waderę. Zamknęłam oczy. Jeśli chcę uratować Ferox'a muszę mieć siłę. Otworzyłam oczy, a te mocniej zalśniły. Zaczęłam wierzgać i rozłożyłam skrzydła. Muszę zrobić coś obrzydliwego. Kiedyś, jako szczeniak to zrobiłam i rok tego żałowałam. Później puściłam to w niepamięć. Teraz muszę to powtórzyć. Wadera złapała mnie mocniej. Jej błąd. Ugryzłam ją w łapę. Syknęła z bólu. Miałam ostre ząbki. Bez problemu wbiłam je w łapę mojej matki. Momentalnie cienie się rozmyły, a matka puściła mnie. Nie byłyśmy nisko. Puściła mnie na wysokości paru kilometrów. Miałam czas na rozłożenie skrzydeł. Spojrzałam w oczy mojej matki. Widziałam w nich rządzę zemsty. Zemsty krwistoczerwonej. Zapikowała w moją stronę. Otworzyłam szerzej oczy. Jednak muszę się pospieszyć. Zaczęłam pikować w dół. Nie byłam już na terenach watahy. Teraz tylko potrzebuję... miecz! Rozejrzałam się. Gdzieś tu muszę coś znaleźć. Wodziłam wzrokiem w rzece, na łące obok. Nic, nic, nic, nic! Westchnęłam. Coś muszę znaleźć. Matka zaraz mnie dogoni albo spadnę na ziemię.
~ Szybciej, Sila, szybciej! ~ pomyślałam. Jest! Był zakopany w ziemi... w ogóle, skąd mi przyszedł pomysł, że na tych terenach znajdę miecz? Nieważne. Znalazłam miecz i jestem zadowolona. Rozłożyłam skrzydła. Znalazłam się parę centymetrów nad ziemią. Mój brzuch muskały czubki roślin. Chwyciłam miecz w zęby. Był piękny. Mimo brudu i ziemi widziałam jego połyskującą klingę. Moje oczy zalśniły jeszcze bardziej. Zbliża się noc. Słońce zaczęło zachodzić. Niebo rozbłysło czerwienią, różem, fioletem, błękitem i bielą. Zamachałam skrzydłami. Szybko wzbiłam się w górę. Moja matka na mnie czekała.
- Chcesz wojny? To będziesz ją miała! - wywrzeszczała. Zamachnęła się skrzydłami. Leciała coraz szybciej. Zaczęłam swój lot. Dzielił nas kilometr. Leciałyśmy szybciej od dźwięku. W moim pyszczku błyszczał miecz. Nie minęła sekunda, a jej miecz zderzył się z moim. Poleciały iskry. Siła z jaką zaatakowałyśmy, odepchnęła nas na kolejne kilometry i spadłyśmy na ziemię z hukiem. Między nami zaczęła się palić trawa.
- SILEVERA! ALBO SIĘ PODDASZ TERAZ, ALBO RAZEM Z RODZINKĄ SPALĘ TĘ TWOJĄ WATASZKĘ! - ryknęła. Ona nie żartuje.
- Nie...nie zrobiłabyś tego... - wyjąkałam.
- Zrobiłabym. - uśmiechnęła się. Nagle obok niej pojawiły się setki demonów. Wszystkie miały w zębach suche patyki. - Poddaj się, a wypuszczę tego twojego lalusia.
- Ferox... - spojrzałam na matkę.
- Tak, tak - przewróciła oczami. - Merox, Verox, Smerox czy jak mu tam, puszczę go wolno tylko się poddaj. Opuściłam głowę.
- Rzuć broń. - powiedziała. Wyplułam miecz z pyska.
- Dobra dziewcynka. - wadera uśmiechnęła się szerzej. Opuściłam skrzydła.
- A teraz do mnie. - Morgan pokazała łapą miejsce, gdzie mam stanąć. Powoli zaczęłam iść. Widziałam wszystkie demony naśmiewające się ze mnie. To koniec. Przegrałam. Byłam obok matki. Spętała mnie cieniami i powaliła. Zaczęła ciąć mnie mieczem z cieni. O dziwo miało ostre ostrze. Bolało, ale ja leżałam bez ruchu. Matka zaczęła się śmiać. Po chwili przestała.
- Wyrywaj się! Krzycz! Chcę widzieć twój ból! - wrzasnęła.
- Ał, ał, ał. - powiedziałam. Wadera popatrzyła na mnie, wzruszając ramionami.
- Nie, to nie. - powiedziała, po czym złamała mi oba skrzydła cieniami. Syknęłam z bólu.
- Żebyś mi nie uciekła. - uśmiechnęła się, po czym ponownie pochwyciła w szpony. Przyjęła postać wielkiego, czarnego ptaka.
- Wracamy do domu. - zaśmiała się. Wszystkie demony wzbiły się w powietrze.
- A, bym zapomniała. - wyszeptała. - Waru, wypuść tego lalusia. Mamy to, po co przyszłam.
~ Telepatyczna wiadomość. ~ pomyślałam. ~ Teraz Ferox będzie wolny i... zostanie w watasze... szczęśliwy. Z moich oczy kapały łzy. To koniec. Teraz tylko walka z Waru i... koniec. Teraz tylko cud może mnie uratować.
Ferox? Jesteś wolny... co zrobisz?