niedziela, 2 kwietnia 2017

Od Silevery CD. Ferox'a

Obudziłam się na jakiejś wysepce. Przede mną leżała mokra wadera. Co ona tu robi? Próbowałam rozwinąć skrzydła. Były spętane cieniami tak jak całe moje ciało. Ruszyłam łapą. Cienie jak sznur zawiązały się wokół niej i ścisnęły, powodując okropny ból. Wadera nadal leżała nieruchomo. Czyżby... umarła? Na szczęście poruszyła lekko ogonkiem.
- WARU! - wydarła się moja matka. Wyzwoliła skrzydła i wzleciała w górę. Widać mój braciszek przesłał coś mamie telepatycznie. Morgan zaczęła pikować w moją stronę. Wylądowała tuż przed moim nosem.
- Twój brat zajmuję się tym lalusiem, a ja zajmę się tobą. - powiedziała z uśmiechem.
- Ferox! - po moich policzkach spłynęła łza. - Ferox...
- Twoje wołanie nic tu nie da. - powiedziała. - On cię nie słyszy... mogę ci go pokazać. Wadera wyczarowała coś w rodzaju lustra. Spojrzałam w nie. Zobaczyłam nie swoje odbicie, a postać Ferox'a. Miał dziwnie oklapniętą grzywkę, nie była już taka sama jak kiedyś tak jak ogon. Przy nim stał Waru. Uśmiechał się demonicznie z dziwnym słoikiem w łapie.
- No, dosyć się naoglądałaś, teraz idziemy dalej. - Morgan ponownie mnie pochwyciła. Kątem oka zobaczyłam otwierającą lekko oko waderę. Zamknęłam oczy. Jeśli chcę uratować Ferox'a muszę mieć siłę. Otworzyłam oczy, a te mocniej zalśniły. Zaczęłam wierzgać i rozłożyłam skrzydła. Muszę zrobić coś obrzydliwego. Kiedyś, jako szczeniak to zrobiłam i rok tego żałowałam. Później puściłam to w niepamięć. Teraz muszę to powtórzyć. Wadera złapała mnie mocniej. Jej błąd. Ugryzłam ją w łapę. Syknęła z bólu. Miałam ostre ząbki. Bez problemu wbiłam je w łapę mojej matki. Momentalnie cienie się rozmyły, a matka puściła mnie. Nie byłyśmy nisko. Puściła mnie na wysokości paru kilometrów. Miałam czas na rozłożenie skrzydeł. Spojrzałam w oczy mojej matki. Widziałam w nich rządzę zemsty. Zemsty krwistoczerwonej. Zapikowała w moją stronę. Otworzyłam szerzej oczy. Jednak muszę się pospieszyć. Zaczęłam pikować w dół. Nie byłam już na terenach watahy. Teraz tylko potrzebuję... miecz! Rozejrzałam się. Gdzieś tu muszę coś znaleźć. Wodziłam wzrokiem w rzece, na łące obok. Nic, nic, nic, nic! Westchnęłam. Coś muszę znaleźć. Matka zaraz mnie dogoni albo spadnę na ziemię.
~ Szybciej, Sila, szybciej! ~ pomyślałam. Jest! Był zakopany w ziemi... w ogóle, skąd mi przyszedł pomysł, że na tych terenach znajdę miecz? Nieważne. Znalazłam miecz i jestem zadowolona. Rozłożyłam skrzydła. Znalazłam się parę centymetrów nad ziemią. Mój brzuch muskały czubki roślin. Chwyciłam miecz w zęby. Był piękny. Mimo brudu i ziemi widziałam jego połyskującą klingę. Moje oczy zalśniły jeszcze bardziej. Zbliża się noc. Słońce zaczęło zachodzić. Niebo rozbłysło czerwienią, różem, fioletem, błękitem i bielą. Zamachałam skrzydłami. Szybko wzbiłam się w górę. Moja matka na mnie czekała.
- Chcesz wojny? To będziesz ją miała! - wywrzeszczała. Zamachnęła się skrzydłami. Leciała coraz szybciej. Zaczęłam swój lot. Dzielił nas kilometr. Leciałyśmy szybciej od dźwięku. W moim pyszczku błyszczał miecz. Nie minęła sekunda, a jej miecz zderzył się z moim. Poleciały iskry. Siła z jaką zaatakowałyśmy, odepchnęła nas na kolejne kilometry i spadłyśmy na ziemię z hukiem. Między nami zaczęła się palić trawa.
- SILEVERA! ALBO SIĘ PODDASZ TERAZ, ALBO RAZEM Z RODZINKĄ SPALĘ TĘ TWOJĄ WATASZKĘ! - ryknęła. Ona nie żartuje.
- Nie...nie zrobiłabyś tego... - wyjąkałam.
- Zrobiłabym. - uśmiechnęła się. Nagle obok niej pojawiły się setki demonów. Wszystkie miały w zębach suche patyki. - Poddaj się, a wypuszczę tego twojego lalusia.
- Ferox... - spojrzałam na matkę.
- Tak, tak - przewróciła oczami. - Merox, Verox, Smerox czy jak mu tam, puszczę go wolno tylko się poddaj. Opuściłam głowę.
- Rzuć broń. - powiedziała. Wyplułam miecz z pyska.
- Dobra dziewcynka. - wadera uśmiechnęła się szerzej. Opuściłam skrzydła.
- A teraz do mnie. - Morgan pokazała łapą miejsce, gdzie mam stanąć. Powoli zaczęłam iść. Widziałam wszystkie demony naśmiewające się ze mnie. To koniec. Przegrałam. Byłam obok matki. Spętała mnie cieniami i powaliła. Zaczęła ciąć mnie mieczem z cieni. O dziwo miało ostre ostrze. Bolało, ale ja leżałam bez ruchu. Matka zaczęła się śmiać. Po chwili przestała.
- Wyrywaj się! Krzycz! Chcę widzieć twój ból! - wrzasnęła.
- , , . - powiedziałam. Wadera popatrzyła na mnie, wzruszając ramionami.
- Nie, to nie. - powiedziała, po czym złamała mi oba skrzydła cieniami. Syknęłam z bólu.
- Żebyś mi nie uciekła. - uśmiechnęła się, po czym ponownie pochwyciła w szpony. Przyjęła postać wielkiego, czarnego ptaka.
- Wracamy do domu. - zaśmiała się. Wszystkie demony wzbiły się w powietrze.
- A, bym zapomniała. - wyszeptała. - Waru, wypuść tego lalusia. Mamy to, po co przyszłam.
~ Telepatyczna wiadomość. ~ pomyślałam. ~ Teraz Ferox będzie wolny i... zostanie w watasze... szczęśliwy. Z moich oczy kapały łzy. To koniec. Teraz tylko walka z Waru i... koniec. Teraz tylko cud może mnie uratować.

Ferox? Jesteś wolny... co zrobisz?