- Jedz. - rzuciłem z pełnym pyskiem, po czym znowu zabrałem się do jedzenia. Wadera miała jasne, różowe futro, a na szyi widniała chusta, która jakby zamknęła w sobie całą galaktykę.
- Jak ci na imię? - zagadnęła do mnie.
- Mam na imię Kin. - czułem się naprawdę źle. Rozmawiałem z waderą, co w ogóle mi nie szło, a zdania nie kleiły się do siebie i wszystko zmieniało się w głupi bełkot. - A jak ty się nazywasz?
- Jestem Gold. Czy należysz do jakiejś watahy?
- Ech, jestem w dość trudnej sytuacji. Od miesiąca poszukuję jakiegoś miejsca, w którym mógłbym pozostać. Ale jak widać... w sumie jak nie widać. Efektu. - zakończyłem szybko, ale szczerze. To prawda, nie było widać w pobliżu żadnej watahy, ani nawet samotnej grupy wilków, do której mógłbym się przyłączyć.
- Ja też nie wiem, co ze sobą począć. Ale teraz możemy wędrować razem! - powiedziała wesoło Gold. Westchnąłem. Jeśli już muszę...
- Nie widzę przeszkód. - mruknąłem trochę gburowato pod nosem.
- W takim razie chodźmy! Ja już zjadłam, a ty jak widać chyba także.
- Nigdzie mi się nie spieszy. Wolałbym tu odpocząć i nabrać sił przed dalszym marszem.
- Jak chcesz. Mogę poczekać z tobą... - wadera usiadła i zaczęła wpatrywać się w drzewa. Ja tylko przewróciłem oczyma i postanowiłem uciąć sobie małą drzemkę.
- Obudź mnie, jak minie godzina... - ziewnąłem przeciągle i zapadłem w głęboki sen.
***
- Kin! Kin!
- Co do... - już chciałem zaatakować krzyczącą osobę, gdy przypomniałem sobie o Gold. - A, to ty.
- Minęły... - westchnęła. - ... 4 godziny.
- Miałaś mnie obudzić.
- Ech, przepraszam.
- Nic takiego, ale następnym razem bądź uważniejsza.
- Dobra... Chodźmy więc.
Gold?