~ Silevera
czwartek, 27 kwietnia 2017
Zawieszenie
Zawieszam bloga. Muszę się zastanowić czy CHCĘ go dłużej prowadzić... Nie wiem, na jak długo.
poniedziałek, 17 kwietnia 2017
Odchodzą
Tym razem żegnamy dwa wilki - Azzai i Chinmoku. Będziemy o was pamiętać.
Powód: Śmierć
"Wszystko, co powiesz może być użyte przeciwko tobie"
Powód: Śmierć
"Wszystko, co powiesz może być użyte przeciwko tobie"
snow_body
"Śmiejesz się ze mnie bo jestem inny? Ja się śmieję z ciebie bo jesteś taki reszta"
niedziela, 16 kwietnia 2017
Od Chinmoku CD. Azzai
~ Wygodnie… - pomyślałem.
Otworzyłem powoli oczy i zobaczyłem w swoich łapach ogon Azzai która wtulona we mnie smacznie spała. Co się stało? Spojrzałem lekko zdziwiony na śpiącą. Powstałem ostrożnie, aby jej nie wybudzić. Powędrowałem w kierunku wyjścia z jaskini. Coś było nie tak, w powietrzu wręcz wyczuwalny był smród czegoś obcego, ani trochę nie przypominającego wilka. Smród kłopotów. Wyszedłem i rozejrzałem się ostrożnie. Gdzieś z niedaleka zobaczyłem obcą, czarną postać z której pyska sączyła się krew, a ślepia przeszywały na wskroś. Popędziłem szybko do Azzai i potrząsnąłem nią, aby się obudziła.
- Co się znowu stało Pawianie! – podskoczyła jak oparzona. – Jak śmiesz mnie budzić!
- Azzai jest źle! Szybko! – krzyknąłem na nią, a ta spojrzała na mnie pytająco.
Nie było czasu na wyjaśnienia. Musiałem działać, gdyż demoniczna postać nas zauważyła i poczęła zmierzać w naszą stronę. Wziąłem ją na grzbiet i wystrzeliłem jak petarda z jaskini.
- Co ty do cho*ery robisz?!
- Chcesz, abym Cię tam zostawił?! – pędziłem jak tylko się da.
- Masz mnie odstawić i wyjaśnić, co w Ciebie wstąpiło!
- Demon.
- Co?
- Demon po nas szedł. Nie było czasu.
- O czym ty mówisz? – Szczurek walnął mnie w grzbiet.
Czy ta wadera naprawdę musi mi tak działać na nerwy?! Niech się lepiej zamknie, bo jeszcze ją zostawię i niech radzi sobie sama. W pewnym momencie pisnęła i wtuliła się w mój grzbiet. Zobaczyliśmy kilka demonów biegnących za nami. Cho*ery. Skręciłem z bok, gdyż z naprzeciwka i z prawej nadchodziły kolejne.
- Chin… - łzy spłynęły po jej policzkach. – Co jeśli nie przeżyjemy.
Pierwszy raz powiedziała do mnie po imieniu. Pamiętna chwila. Ale nie jestem pewny czy nie ostatnia, bo demony zapędziły nas w kozi róg, nawet nie miałem szansy odlecieć, ponieważ niektóre z nich się unosiły w powietrzu. Wadera zeszła mi z grzbietu. Osłoniłem ją. Przytuliła się do mnie.
- Chin. – wtuliła się jeszcze mocniej. – Daj spokój, to jest zbędne. I tak nie dasz im rady.
- Azzai… nie chce, żebyś zginęła. Jesteś kimś ważnym dla mnie. – sam nie wiedziałem czemu to mówię. Pewnie przyciśnięty momentem bliskiej śmierci, słowa szczerości same nasuwały mi się na język. Ale dlaczego? Ta wadera przecież… mnie nienawidzi. Popatrzyła na mnie zdziwiona, po czym znowu mnie ścisnęła.
- Ja też nie chcę twojej śmierci. Przecież gdyby tak nie było, już dawno zostawiłabym Cię na pastwę losu po walce z niedźwiedziem.
Wstyd się przyznać ale moje oczy też zaszkliły się na te słowa. Objąłem waderę czule. Potwory zbliżały się coraz bliżej. Zasłoniłem Szczurkowi oczy, aby nie widziały, tego, co zaraz się odbędzie.
- Azzai. Dziękuję. Dziękuję za wszystko. – szepnąłem jej do ucha. Sterczeliśmy przytuleni, czekając na dalsze zdarzenia.
- Dziękuję, że mnie zauważyłeś. – łykała słone łzy.
Demony naraz rzuciły się na nas bez ostrzeżenia. Poczułem okropny ból, po czym zasnąłem i już nigdy więcej się nie obudziłem.
Dziękuję Azzai za wspólną przygodę na tej watasze. Teraz ich dzieje odejdą w niepamięć, a razem będą mogli cieszyć się w niebie ( i na innej watasze xd).
Otworzyłem powoli oczy i zobaczyłem w swoich łapach ogon Azzai która wtulona we mnie smacznie spała. Co się stało? Spojrzałem lekko zdziwiony na śpiącą. Powstałem ostrożnie, aby jej nie wybudzić. Powędrowałem w kierunku wyjścia z jaskini. Coś było nie tak, w powietrzu wręcz wyczuwalny był smród czegoś obcego, ani trochę nie przypominającego wilka. Smród kłopotów. Wyszedłem i rozejrzałem się ostrożnie. Gdzieś z niedaleka zobaczyłem obcą, czarną postać z której pyska sączyła się krew, a ślepia przeszywały na wskroś. Popędziłem szybko do Azzai i potrząsnąłem nią, aby się obudziła.
- Co się znowu stało Pawianie! – podskoczyła jak oparzona. – Jak śmiesz mnie budzić!
- Azzai jest źle! Szybko! – krzyknąłem na nią, a ta spojrzała na mnie pytająco.
Nie było czasu na wyjaśnienia. Musiałem działać, gdyż demoniczna postać nas zauważyła i poczęła zmierzać w naszą stronę. Wziąłem ją na grzbiet i wystrzeliłem jak petarda z jaskini.
- Co ty do cho*ery robisz?!
- Chcesz, abym Cię tam zostawił?! – pędziłem jak tylko się da.
- Masz mnie odstawić i wyjaśnić, co w Ciebie wstąpiło!
- Demon.
- Co?
- Demon po nas szedł. Nie było czasu.
- O czym ty mówisz? – Szczurek walnął mnie w grzbiet.
Czy ta wadera naprawdę musi mi tak działać na nerwy?! Niech się lepiej zamknie, bo jeszcze ją zostawię i niech radzi sobie sama. W pewnym momencie pisnęła i wtuliła się w mój grzbiet. Zobaczyliśmy kilka demonów biegnących za nami. Cho*ery. Skręciłem z bok, gdyż z naprzeciwka i z prawej nadchodziły kolejne.
- Chin… - łzy spłynęły po jej policzkach. – Co jeśli nie przeżyjemy.
Pierwszy raz powiedziała do mnie po imieniu. Pamiętna chwila. Ale nie jestem pewny czy nie ostatnia, bo demony zapędziły nas w kozi róg, nawet nie miałem szansy odlecieć, ponieważ niektóre z nich się unosiły w powietrzu. Wadera zeszła mi z grzbietu. Osłoniłem ją. Przytuliła się do mnie.
- Chin. – wtuliła się jeszcze mocniej. – Daj spokój, to jest zbędne. I tak nie dasz im rady.
- Azzai… nie chce, żebyś zginęła. Jesteś kimś ważnym dla mnie. – sam nie wiedziałem czemu to mówię. Pewnie przyciśnięty momentem bliskiej śmierci, słowa szczerości same nasuwały mi się na język. Ale dlaczego? Ta wadera przecież… mnie nienawidzi. Popatrzyła na mnie zdziwiona, po czym znowu mnie ścisnęła.
- Ja też nie chcę twojej śmierci. Przecież gdyby tak nie było, już dawno zostawiłabym Cię na pastwę losu po walce z niedźwiedziem.
Wstyd się przyznać ale moje oczy też zaszkliły się na te słowa. Objąłem waderę czule. Potwory zbliżały się coraz bliżej. Zasłoniłem Szczurkowi oczy, aby nie widziały, tego, co zaraz się odbędzie.
- Azzai. Dziękuję. Dziękuję za wszystko. – szepnąłem jej do ucha. Sterczeliśmy przytuleni, czekając na dalsze zdarzenia.
- Dziękuję, że mnie zauważyłeś. – łykała słone łzy.
Demony naraz rzuciły się na nas bez ostrzeżenia. Poczułem okropny ból, po czym zasnąłem i już nigdy więcej się nie obudziłem.
Dziękuję Azzai za wspólną przygodę na tej watasze. Teraz ich dzieje odejdą w niepamięć, a razem będą mogli cieszyć się w niebie ( i na innej watasze xd).
sobota, 8 kwietnia 2017
Od Veeny
Znowu to sama czemu jak jest bobrze to zawsze musi się coś stać. Mój przyjaciel odszedł znowu zniknął ale cusz trzeba żyć dalej. muszę zostawić przesłać nie wracać do niej koniec z starami ranami z przyjaciel którzy nic nie znaczą nastała nowa Veena nawa ja. poty jak Rajcom znikną załamałam się nie wiedziałam czemu co się znowu wydarzyło wpadłam w dola ale jak teraz o tym myślę to było żałosne ale dzięki tamu dowiedziałam się ze nie warto zaufać osobom które zraniły już nas a na pewno nie trzy razy. postanowiłam się przebiec rozprostować kości biegłam i biegłam nagle zobaczyłam coś nie przejmowałam się tym nawet nie chciałam wiedzie co to nie obchodziło mnie to postanawiam się połorzyc pod drzewem i odpoczną. zasnęłam niewidem ile spałam nie przejmowałam się nie obchodziło mnie to zobaczyłam dwa małe zajączki były słodke jak ja jako dziecko ale nie stery to mija jak wszystko postanowiłam wrócić do domu hociasz czułam się w nim jak w klace postanowił zrobić porządki znalazłam jakę stare rzeczy przypominajce mojego byłego przyjaciela postawiłam je wyzuci do wody żeby popłyneły jak naldalej od damnie . po posprzątaniu mojego domu postanowiłam coś znaleźć coś do jedzenia znalazłam jakes zające upewniłam się ze nie majom dzieci złapałam jednego nie chciałam zabierać nikomu rodziny ale nie stery muszę coś jeść . Po wali zaczęło się ściemniać poszłam spać.
C.D.N.
poniedziałek, 3 kwietnia 2017
Wojna!
Nasza wataha rozpoczyna wojnę z demonami! Nasi przeciwnicy będą powoli się ujawniać. Jak na razie wiemy, że są bardzo silni i mogą kryć się wszędzie! Pamiętajcie, nie pozwólcie na to, by te stwory nas pokonały! Są one silniejsze i potrafią posługiwać się cieniami, jednak nie traćmy nadziei.
Dobrze by było, gdyby opowiadania trzymały się siebie. Np. jeśli ktoś jest przez kogoś porwany, to nie może pojawić się w innym opowiadaniu już nie porwany. Mam nadzieję że to zdanie ma sens.
Dobrze by było, gdyby opowiadania trzymały się siebie. Np. jeśli ktoś jest przez kogoś porwany, to nie może pojawić się w innym opowiadaniu już nie porwany. Mam nadzieję że to zdanie ma sens.
Od Ferox'a CD Silevery
Bip, bip! Opowiadanie zawiera nieocenzurowane przekleństwa :) miłego dzionka
Basior zastrzygł uszami i spojrzał pusto przed siebie. Wyglądało to, jakby ktoś przesłał mu wiadomość telepatyczną. Zignorowałem to. Nie ruszyłem się jednak z miejsca. No bo po co? Gdzie niby miałbym iść? Do Silevery? Niech sobie sama radzi.
Waru spojrzał niechętnie w moją stronę i wyszeptał jakieś dziwne słowa w niezrozumiałym dla mnie języku. Poczułem kłucie w sercu, a z mojej piersi wyleciał ciemny dym. Wleciał spowrotem do słoika. Było go jakby mniej, lecz to pewnie tylko złudzenie. Moje oczy na nowo przybrały szafirową barwę, lecz już nie tak nasyconą jak wcześniej. Wciąż czułem żal. Sila mnie odrzuciła. Czarny dym to jedynie dziwny duch, podsycający nienawiść do kochanej przez kogoś osoby. To już nie była złość, a jedynie poczucie niemocy i samotności. Nagle oprzytomniałem. Przecież ona, bez względu na to, czy mnie kocha, czy nie, jest teraz w niebezpieczeństwie. Wzbiłem się w powietrze. Coś mnie jednak powstrzymało. Waru trzymał mnie jedną łapą za ogon. Byłem pełen podziwu jego siły, choć starałem się to ukrywać. Nie mogłem dać mu tej satysfakcji. Warknąłem, ale ten tylko uśmiechnął się, jakby bawił się w bezbronną myszką. Rozpostarł swe czarne skrzydła zrobione z cieni i pokazał białe, ostre kły.
- Ale jesteś wkurwiający... - mruknął pod nosem.
Rzuciłem się na niego z kłami. Basior zrobił krok w bok i zaryłem w ziemię. Podniosłem się i wyplułem piasek i trawę z ust. Ten zaśmiał się wrednie, co sprawiło, że jeszcze bardziej miałem ochotę go rozszarpać. Ponownie wzbiłem się w powietrze, a ona razem ze mną. Moją jedyną przewagą było to, że nie musiałem machać skrzydłami. Poza tym jednym szczegółem był ode mnie lepszy w każdej dziedzinie. Mógłbym się poddać, lecz honor mi na to nie pozwalał. Jestem alfą watahy, musiałem walczyć do końca. Coś mnie rozkojarzyło. Czułem, że Silevera mnie potrzebuje, że ma kłopoty. Odwróciłem się. Wtedy demon wykorzystał chwilę mojej nieuwagi. Poczułem, jak oplatają mnie cienie. Zacisnęły się ciasno. Nie mogłem wykonać żadnego ruchu, a im bardziej usiłowałem to zrobić, tym bardziej się zaciskały.
- Kurwa... - przeklnąłem zaciskając zęby.
Waru uśmiechnął się widząc moje cierpienie. Puścił mnie. Zacząłem spadać. Ten myślał już, że trzasnę o ziemię i połamię sobie łapy. Mi jednak udało się zatrzymać tuz nad ziemią. To była chyba jedyna sytuacja, w której lewitacja okazała się naprawdę pomocna. Basior wyglądał na lekko rozczarowanego, lecz uśmiech nie schodził mu z twarzy. Utworzyłem wokół siebie kopułę ochronną, jednak długo nie wytrzymała. Z łatwością ją rozwalił i przycisnął mnie do kamienia.
- Wybacz, ale na tym skończymy zabawę, muszę się zająć tą suką. - zaśmiał się.
- Że kim? - spytałem próbując wyrwać się cieniom przygniatającym mnie do kawałka zimnej skały.
- Twoją Sileverusią skurwielu.
Uderzył mnie pięścią w brzuch i gdzieś się teleportował. Zwinąłem się w małą kulkę łapiąc uderzone miejsce. Zacisnąłem zęby. Musiałem pomóc Sili...
- Weź się w garść, Roxu... - mówiłem sam do siebie - Musisz jej pomóc... Nie możesz poddawać się po byle ciosie w brzuch.
Wstałem i poleciałem najszybciej jak mogłem w kierunku, w którym czułem zapach ukochanej. Ujrzałem kilka demonów zebranych wokół większego, który trzymał Silę. Obok niej leciał Waru i mówił coś do niej. Podleciałem bliżej. Było to najgłupszym, co mogłem teraz zrobić. Dziwna kreatura trzymająca cieniami Sileverę zauważyła mnie, a po niej reszta.
- Chcecie ją skrzywdzić, - zacząłem nabierając pewności siebie z każdym słowem - tak więc nie mam wyboru. Wypowiadam wam wojnę!
Jeden z nich zaśmiał się do drugiego, inny wyszczerzył kły, jeszcze inny szeptał coś do drugiego. Większość jednak wybuchła śmiechem. Zawyłem najgłośniej jak potrafiłem, a znaczyło to mniej więcej to, że mamy wojnę i wzywam pomoc. Nie zdążyłem jednak powiedzieć gdzie jesteśmy, bo Waru oplótł cień wokół mojego pyska tak, że nie mogłem go otworzyć. Potem zacisnął je na moich łapach. Żałośnie zaskamlałem, a ten zaśmiał się wrednie.
- Waru, na co ci ten żałosny maminsynek? - odezwało się brzydkie coś trzymające Silę - Zostaw go, nie jest nam potrzebny.
- Lubię kiedy się wkurwia. Myśli że może coś zdziałać.
Drugi demon przewrócił oczami. Starałem się wyrwać, lecz nie byłem na tyle silny.
Basior zastrzygł uszami i spojrzał pusto przed siebie. Wyglądało to, jakby ktoś przesłał mu wiadomość telepatyczną. Zignorowałem to. Nie ruszyłem się jednak z miejsca. No bo po co? Gdzie niby miałbym iść? Do Silevery? Niech sobie sama radzi.
Waru spojrzał niechętnie w moją stronę i wyszeptał jakieś dziwne słowa w niezrozumiałym dla mnie języku. Poczułem kłucie w sercu, a z mojej piersi wyleciał ciemny dym. Wleciał spowrotem do słoika. Było go jakby mniej, lecz to pewnie tylko złudzenie. Moje oczy na nowo przybrały szafirową barwę, lecz już nie tak nasyconą jak wcześniej. Wciąż czułem żal. Sila mnie odrzuciła. Czarny dym to jedynie dziwny duch, podsycający nienawiść do kochanej przez kogoś osoby. To już nie była złość, a jedynie poczucie niemocy i samotności. Nagle oprzytomniałem. Przecież ona, bez względu na to, czy mnie kocha, czy nie, jest teraz w niebezpieczeństwie. Wzbiłem się w powietrze. Coś mnie jednak powstrzymało. Waru trzymał mnie jedną łapą za ogon. Byłem pełen podziwu jego siły, choć starałem się to ukrywać. Nie mogłem dać mu tej satysfakcji. Warknąłem, ale ten tylko uśmiechnął się, jakby bawił się w bezbronną myszką. Rozpostarł swe czarne skrzydła zrobione z cieni i pokazał białe, ostre kły.
- Ale jesteś wkurwiający... - mruknął pod nosem.
Rzuciłem się na niego z kłami. Basior zrobił krok w bok i zaryłem w ziemię. Podniosłem się i wyplułem piasek i trawę z ust. Ten zaśmiał się wrednie, co sprawiło, że jeszcze bardziej miałem ochotę go rozszarpać. Ponownie wzbiłem się w powietrze, a ona razem ze mną. Moją jedyną przewagą było to, że nie musiałem machać skrzydłami. Poza tym jednym szczegółem był ode mnie lepszy w każdej dziedzinie. Mógłbym się poddać, lecz honor mi na to nie pozwalał. Jestem alfą watahy, musiałem walczyć do końca. Coś mnie rozkojarzyło. Czułem, że Silevera mnie potrzebuje, że ma kłopoty. Odwróciłem się. Wtedy demon wykorzystał chwilę mojej nieuwagi. Poczułem, jak oplatają mnie cienie. Zacisnęły się ciasno. Nie mogłem wykonać żadnego ruchu, a im bardziej usiłowałem to zrobić, tym bardziej się zaciskały.
- Kurwa... - przeklnąłem zaciskając zęby.
Waru uśmiechnął się widząc moje cierpienie. Puścił mnie. Zacząłem spadać. Ten myślał już, że trzasnę o ziemię i połamię sobie łapy. Mi jednak udało się zatrzymać tuz nad ziemią. To była chyba jedyna sytuacja, w której lewitacja okazała się naprawdę pomocna. Basior wyglądał na lekko rozczarowanego, lecz uśmiech nie schodził mu z twarzy. Utworzyłem wokół siebie kopułę ochronną, jednak długo nie wytrzymała. Z łatwością ją rozwalił i przycisnął mnie do kamienia.
- Wybacz, ale na tym skończymy zabawę, muszę się zająć tą suką. - zaśmiał się.
- Że kim? - spytałem próbując wyrwać się cieniom przygniatającym mnie do kawałka zimnej skały.
- Twoją Sileverusią skurwielu.
Uderzył mnie pięścią w brzuch i gdzieś się teleportował. Zwinąłem się w małą kulkę łapiąc uderzone miejsce. Zacisnąłem zęby. Musiałem pomóc Sili...
- Weź się w garść, Roxu... - mówiłem sam do siebie - Musisz jej pomóc... Nie możesz poddawać się po byle ciosie w brzuch.
Wstałem i poleciałem najszybciej jak mogłem w kierunku, w którym czułem zapach ukochanej. Ujrzałem kilka demonów zebranych wokół większego, który trzymał Silę. Obok niej leciał Waru i mówił coś do niej. Podleciałem bliżej. Było to najgłupszym, co mogłem teraz zrobić. Dziwna kreatura trzymająca cieniami Sileverę zauważyła mnie, a po niej reszta.
- Chcecie ją skrzywdzić, - zacząłem nabierając pewności siebie z każdym słowem - tak więc nie mam wyboru. Wypowiadam wam wojnę!
Jeden z nich zaśmiał się do drugiego, inny wyszczerzył kły, jeszcze inny szeptał coś do drugiego. Większość jednak wybuchła śmiechem. Zawyłem najgłośniej jak potrafiłem, a znaczyło to mniej więcej to, że mamy wojnę i wzywam pomoc. Nie zdążyłem jednak powiedzieć gdzie jesteśmy, bo Waru oplótł cień wokół mojego pyska tak, że nie mogłem go otworzyć. Potem zacisnął je na moich łapach. Żałośnie zaskamlałem, a ten zaśmiał się wrednie.
- Waru, na co ci ten żałosny maminsynek? - odezwało się brzydkie coś trzymające Silę - Zostaw go, nie jest nam potrzebny.
- Lubię kiedy się wkurwia. Myśli że może coś zdziałać.
Drugi demon przewrócił oczami. Starałem się wyrwać, lecz nie byłem na tyle silny.
Silevera?
niedziela, 2 kwietnia 2017
Od Silevery CD. Ferox'a
Obudziłam się na jakiejś wysepce. Przede mną leżała mokra wadera. Co ona tu robi? Próbowałam rozwinąć skrzydła. Były spętane cieniami tak jak całe moje ciało. Ruszyłam łapą. Cienie jak sznur zawiązały się wokół niej i ścisnęły, powodując okropny ból. Wadera nadal leżała nieruchomo. Czyżby... umarła? Na szczęście poruszyła lekko ogonkiem.
- WARU! - wydarła się moja matka. Wyzwoliła skrzydła i wzleciała w górę. Widać mój braciszek przesłał coś mamie telepatycznie. Morgan zaczęła pikować w moją stronę. Wylądowała tuż przed moim nosem.
- Twój brat zajmuję się tym lalusiem, a ja zajmę się tobą. - powiedziała z uśmiechem.
- Ferox! - po moich policzkach spłynęła łza. - Ferox...
- Twoje wołanie nic tu nie da. - powiedziała. - On cię nie słyszy... mogę ci go pokazać. Wadera wyczarowała coś w rodzaju lustra. Spojrzałam w nie. Zobaczyłam nie swoje odbicie, a postać Ferox'a. Miał dziwnie oklapniętą grzywkę, nie była już taka sama jak kiedyś tak jak ogon. Przy nim stał Waru. Uśmiechał się demonicznie z dziwnym słoikiem w łapie.
- No, dosyć się naoglądałaś, teraz idziemy dalej. - Morgan ponownie mnie pochwyciła. Kątem oka zobaczyłam otwierającą lekko oko waderę. Zamknęłam oczy. Jeśli chcę uratować Ferox'a muszę mieć siłę. Otworzyłam oczy, a te mocniej zalśniły. Zaczęłam wierzgać i rozłożyłam skrzydła. Muszę zrobić coś obrzydliwego. Kiedyś, jako szczeniak to zrobiłam i rok tego żałowałam. Później puściłam to w niepamięć. Teraz muszę to powtórzyć. Wadera złapała mnie mocniej. Jej błąd. Ugryzłam ją w łapę. Syknęła z bólu. Miałam ostre ząbki. Bez problemu wbiłam je w łapę mojej matki. Momentalnie cienie się rozmyły, a matka puściła mnie. Nie byłyśmy nisko. Puściła mnie na wysokości paru kilometrów. Miałam czas na rozłożenie skrzydeł. Spojrzałam w oczy mojej matki. Widziałam w nich rządzę zemsty. Zemsty krwistoczerwonej. Zapikowała w moją stronę. Otworzyłam szerzej oczy. Jednak muszę się pospieszyć. Zaczęłam pikować w dół. Nie byłam już na terenach watahy. Teraz tylko potrzebuję... miecz! Rozejrzałam się. Gdzieś tu muszę coś znaleźć. Wodziłam wzrokiem w rzece, na łące obok. Nic, nic, nic, nic! Westchnęłam. Coś muszę znaleźć. Matka zaraz mnie dogoni albo spadnę na ziemię.
~ Szybciej, Sila, szybciej! ~ pomyślałam. Jest! Był zakopany w ziemi... w ogóle, skąd mi przyszedł pomysł, że na tych terenach znajdę miecz? Nieważne. Znalazłam miecz i jestem zadowolona. Rozłożyłam skrzydła. Znalazłam się parę centymetrów nad ziemią. Mój brzuch muskały czubki roślin. Chwyciłam miecz w zęby. Był piękny. Mimo brudu i ziemi widziałam jego połyskującą klingę. Moje oczy zalśniły jeszcze bardziej. Zbliża się noc. Słońce zaczęło zachodzić. Niebo rozbłysło czerwienią, różem, fioletem, błękitem i bielą. Zamachałam skrzydłami. Szybko wzbiłam się w górę. Moja matka na mnie czekała.
- Chcesz wojny? To będziesz ją miała! - wywrzeszczała. Zamachnęła się skrzydłami. Leciała coraz szybciej. Zaczęłam swój lot. Dzielił nas kilometr. Leciałyśmy szybciej od dźwięku. W moim pyszczku błyszczał miecz. Nie minęła sekunda, a jej miecz zderzył się z moim. Poleciały iskry. Siła z jaką zaatakowałyśmy, odepchnęła nas na kolejne kilometry i spadłyśmy na ziemię z hukiem. Między nami zaczęła się palić trawa.
- SILEVERA! ALBO SIĘ PODDASZ TERAZ, ALBO RAZEM Z RODZINKĄ SPALĘ TĘ TWOJĄ WATASZKĘ! - ryknęła. Ona nie żartuje.
- Nie...nie zrobiłabyś tego... - wyjąkałam.
- Zrobiłabym. - uśmiechnęła się. Nagle obok niej pojawiły się setki demonów. Wszystkie miały w zębach suche patyki. - Poddaj się, a wypuszczę tego twojego lalusia.
- Ferox... - spojrzałam na matkę.
- Tak, tak - przewróciła oczami. - Merox, Verox, Smerox czy jak mu tam, puszczę go wolno tylko się poddaj. Opuściłam głowę.
- Rzuć broń. - powiedziała. Wyplułam miecz z pyska.
- Dobra dziewcynka. - wadera uśmiechnęła się szerzej. Opuściłam skrzydła.
- A teraz do mnie. - Morgan pokazała łapą miejsce, gdzie mam stanąć. Powoli zaczęłam iść. Widziałam wszystkie demony naśmiewające się ze mnie. To koniec. Przegrałam. Byłam obok matki. Spętała mnie cieniami i powaliła. Zaczęła ciąć mnie mieczem z cieni. O dziwo miało ostre ostrze. Bolało, ale ja leżałam bez ruchu. Matka zaczęła się śmiać. Po chwili przestała.
- Wyrywaj się! Krzycz! Chcę widzieć twój ból! - wrzasnęła.
- Ał, ał, ał. - powiedziałam. Wadera popatrzyła na mnie, wzruszając ramionami.
- Nie, to nie. - powiedziała, po czym złamała mi oba skrzydła cieniami. Syknęłam z bólu.
- Żebyś mi nie uciekła. - uśmiechnęła się, po czym ponownie pochwyciła w szpony. Przyjęła postać wielkiego, czarnego ptaka.
- Wracamy do domu. - zaśmiała się. Wszystkie demony wzbiły się w powietrze.
- A, bym zapomniała. - wyszeptała. - Waru, wypuść tego lalusia. Mamy to, po co przyszłam.
~ Telepatyczna wiadomość. ~ pomyślałam. ~ Teraz Ferox będzie wolny i... zostanie w watasze... szczęśliwy. Z moich oczy kapały łzy. To koniec. Teraz tylko walka z Waru i... koniec. Teraz tylko cud może mnie uratować.
- WARU! - wydarła się moja matka. Wyzwoliła skrzydła i wzleciała w górę. Widać mój braciszek przesłał coś mamie telepatycznie. Morgan zaczęła pikować w moją stronę. Wylądowała tuż przed moim nosem.
- Twój brat zajmuję się tym lalusiem, a ja zajmę się tobą. - powiedziała z uśmiechem.
- Ferox! - po moich policzkach spłynęła łza. - Ferox...
- Twoje wołanie nic tu nie da. - powiedziała. - On cię nie słyszy... mogę ci go pokazać. Wadera wyczarowała coś w rodzaju lustra. Spojrzałam w nie. Zobaczyłam nie swoje odbicie, a postać Ferox'a. Miał dziwnie oklapniętą grzywkę, nie była już taka sama jak kiedyś tak jak ogon. Przy nim stał Waru. Uśmiechał się demonicznie z dziwnym słoikiem w łapie.
- No, dosyć się naoglądałaś, teraz idziemy dalej. - Morgan ponownie mnie pochwyciła. Kątem oka zobaczyłam otwierającą lekko oko waderę. Zamknęłam oczy. Jeśli chcę uratować Ferox'a muszę mieć siłę. Otworzyłam oczy, a te mocniej zalśniły. Zaczęłam wierzgać i rozłożyłam skrzydła. Muszę zrobić coś obrzydliwego. Kiedyś, jako szczeniak to zrobiłam i rok tego żałowałam. Później puściłam to w niepamięć. Teraz muszę to powtórzyć. Wadera złapała mnie mocniej. Jej błąd. Ugryzłam ją w łapę. Syknęła z bólu. Miałam ostre ząbki. Bez problemu wbiłam je w łapę mojej matki. Momentalnie cienie się rozmyły, a matka puściła mnie. Nie byłyśmy nisko. Puściła mnie na wysokości paru kilometrów. Miałam czas na rozłożenie skrzydeł. Spojrzałam w oczy mojej matki. Widziałam w nich rządzę zemsty. Zemsty krwistoczerwonej. Zapikowała w moją stronę. Otworzyłam szerzej oczy. Jednak muszę się pospieszyć. Zaczęłam pikować w dół. Nie byłam już na terenach watahy. Teraz tylko potrzebuję... miecz! Rozejrzałam się. Gdzieś tu muszę coś znaleźć. Wodziłam wzrokiem w rzece, na łące obok. Nic, nic, nic, nic! Westchnęłam. Coś muszę znaleźć. Matka zaraz mnie dogoni albo spadnę na ziemię.
~ Szybciej, Sila, szybciej! ~ pomyślałam. Jest! Był zakopany w ziemi... w ogóle, skąd mi przyszedł pomysł, że na tych terenach znajdę miecz? Nieważne. Znalazłam miecz i jestem zadowolona. Rozłożyłam skrzydła. Znalazłam się parę centymetrów nad ziemią. Mój brzuch muskały czubki roślin. Chwyciłam miecz w zęby. Był piękny. Mimo brudu i ziemi widziałam jego połyskującą klingę. Moje oczy zalśniły jeszcze bardziej. Zbliża się noc. Słońce zaczęło zachodzić. Niebo rozbłysło czerwienią, różem, fioletem, błękitem i bielą. Zamachałam skrzydłami. Szybko wzbiłam się w górę. Moja matka na mnie czekała.
- Chcesz wojny? To będziesz ją miała! - wywrzeszczała. Zamachnęła się skrzydłami. Leciała coraz szybciej. Zaczęłam swój lot. Dzielił nas kilometr. Leciałyśmy szybciej od dźwięku. W moim pyszczku błyszczał miecz. Nie minęła sekunda, a jej miecz zderzył się z moim. Poleciały iskry. Siła z jaką zaatakowałyśmy, odepchnęła nas na kolejne kilometry i spadłyśmy na ziemię z hukiem. Między nami zaczęła się palić trawa.
- SILEVERA! ALBO SIĘ PODDASZ TERAZ, ALBO RAZEM Z RODZINKĄ SPALĘ TĘ TWOJĄ WATASZKĘ! - ryknęła. Ona nie żartuje.
- Nie...nie zrobiłabyś tego... - wyjąkałam.
- Zrobiłabym. - uśmiechnęła się. Nagle obok niej pojawiły się setki demonów. Wszystkie miały w zębach suche patyki. - Poddaj się, a wypuszczę tego twojego lalusia.
- Ferox... - spojrzałam na matkę.
- Tak, tak - przewróciła oczami. - Merox, Verox, Smerox czy jak mu tam, puszczę go wolno tylko się poddaj. Opuściłam głowę.
- Rzuć broń. - powiedziała. Wyplułam miecz z pyska.
- Dobra dziewcynka. - wadera uśmiechnęła się szerzej. Opuściłam skrzydła.
- A teraz do mnie. - Morgan pokazała łapą miejsce, gdzie mam stanąć. Powoli zaczęłam iść. Widziałam wszystkie demony naśmiewające się ze mnie. To koniec. Przegrałam. Byłam obok matki. Spętała mnie cieniami i powaliła. Zaczęła ciąć mnie mieczem z cieni. O dziwo miało ostre ostrze. Bolało, ale ja leżałam bez ruchu. Matka zaczęła się śmiać. Po chwili przestała.
- Wyrywaj się! Krzycz! Chcę widzieć twój ból! - wrzasnęła.
- Ał, ał, ał. - powiedziałam. Wadera popatrzyła na mnie, wzruszając ramionami.
- Nie, to nie. - powiedziała, po czym złamała mi oba skrzydła cieniami. Syknęłam z bólu.
- Żebyś mi nie uciekła. - uśmiechnęła się, po czym ponownie pochwyciła w szpony. Przyjęła postać wielkiego, czarnego ptaka.
- Wracamy do domu. - zaśmiała się. Wszystkie demony wzbiły się w powietrze.
- A, bym zapomniała. - wyszeptała. - Waru, wypuść tego lalusia. Mamy to, po co przyszłam.
~ Telepatyczna wiadomość. ~ pomyślałam. ~ Teraz Ferox będzie wolny i... zostanie w watasze... szczęśliwy. Z moich oczy kapały łzy. To koniec. Teraz tylko walka z Waru i... koniec. Teraz tylko cud może mnie uratować.
Ferox? Jesteś wolny... co zrobisz?
Od Azzai CD. Chinmoku
Obudziłam się. Nie czułam obecności chorego basiora, więc zaniepokoiłam się nieco. Otworzłam powoli oczy i zobaczyłam całego mokrego basiora, leżącego tuż przed wejściem do jaskini. Oszalał czy co? Jeszcze mu temperatura nie zmalała, a ten jeszcze wystawia sie na deszcz? Idiota! Podeszłam do basiora zdenerwowana i pociągnęłam go za ogon. Ten delikatnie zaczął się wybudzać. Posadziłam go na posłaniu i ponownie przykryłyam ogonem. Ten, pacan zamierzał się zabić. Chyba sobie nie myśli, że ja mu będę pogrzeb organizować. Ze zdenerwowanie zdjęłam ogon z niego. Basior zaczął się wiercić i pochwili przytulił mój ogon przez sen, ciągnąc go przy tym. Podniosłam głowe i spojrzałam na maskonura z wyrzutem. Co on robi? Przytula się do mnie? Widok ten był trochę słodki. Pawian w masce wyglądał jak szczeniaczek. Wreszcie udało mi się zasnąć. Obudziłam się. Byłam głodna. Trzeba coś upolować. Spojrzałam na basiora, nadal spał. Wstałam. Coś trzymało mnie za ogon. No nie. Szczeniaczek nadal trzyma mój ogon. Poszłam naprzód. Ciągle się trzymał. Wyszłam na dwór, a za mną po ziemi przesuwał się basior. O nie, a co jak się przeziębi jeszcze bardziej, jak ja mu pogrzeb zafunduję. Wróciłam do jaskini i patrzyłam na basiora z wyrzutem. Przez niego będe głodna i on będzie wydawał kase na moją stypę. Zaczął się trząść. To pewnie przez to, że w nocy spał na dworze. Nie no jak on wyzdrowieje to ja go zabije i nie zrobię mu pogrzebu. Przytuliłam się do pawian, by przestał się trząść. I co ja mam teraz zrobić? Nie mogę się poruszać, bo pacan wyszoruje podłogę i będzie narzekać na brudne futerko. Ponownie zasnęłam.
Szczeniaczek?
Subskrybuj:
Posty (Atom)